Informacje o Przy stole z Hitlerem - Rosella Postorino - 11412659275 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2022-03-18 - cena 34,07 zł Przy stole z Hitlerem - Postorino Rosella, w empik.com: 23,90 zł. Przeczytaj recenzję Przy stole z Hitlerem. Taniec z Hitlerem, jak świadczy o tym podtytuł, porusza niejako pomijany w historii wątek kontaktów polsko-niemieckich na przestrzeni lat 1930-1939, w szczególności prób ze strony polskiego rządu sondowania polityki Trzeciej Rzeczy oraz podjęcia z nią współpracy na różnych płaszczyznach: dyplomatycznej, bezpieczeństwa czy Audiobook - Przy stole z Hitlerem - Rosella Postorino. Pobierz Przy stole z Hitlerem w formacie mp3. Sprawdź inne audiobooki w Publio.pl. Mamy też darmowe fragmenty do pobrania. Kupuj legalnie, nie chomikuj. Informacje o PRZY STOLE Z HITLEREM, POSTORINO ROSELLA - 9108025958 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2020-04-17 - cena 34,39 zł Informacje o PRZY STOLE Z HITLEREM, ROSELLA POSTORINO - 11860469375 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2022-03-17 - cena 36,43 zł Kup teraz: Przy stole z Hitlerem Rosella Postorino za 10,00 zł i odbierz w mieście Gdańsk. Szybko i bezpiecznie w najlepszym miejscu dla lokalnych Allegrowiczów. Przy Stole Hitlerem by Rosella Postorino (5 results) You searched for: Author: rosella postorino, Title: przy stole hitlerem. Edit your search. List Grid. Wycisnął obywateli jak cytrynę przeobrażając państwo w obóz pracy i militaryzując gospodarkę. Wmawiając przy tym wszystkim, że to dla dobra kraju i obywateli. Tak było z Prusami Fryderyka Wielkiego, Hitlerem i tak jest z Koreą PŁn. Tak jest z Rosją Putina i tak może być z Polską. Kto tego nie widzi, jest sam sobie winien. Informacje o PRZY STOLE Z HITLEREM, ROSELLA POSTORINO - 8539936168 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2019-10-31 - cena 27,78 zł D7DV. To jest początek. Czyli koniec. Doszliśmy do ściany. Zaledwie parę dni nam zostało ze starego roku i tylko kilka kroków do końca wielkiego marzenia pokoleń Polaków o wolnej, demokratycznej i zamożnej Polsce należącej do cywilizowanego wiele wskazuje, że od nas zależy to w coraz mniejszym stopniu. Porwał nas nurt procesu, który - jak często bywa - zapewne nie tak miał wyglądać, lecz trudno mu się oprzeć. Bo polityka to gra, w której wynik jest zawsze inny, niż ktokolwiek polityczny przypomina pogodę. Trudno jest przewidzieć, co się stanie, ale dość łatwo powiedzieć, w jakim kierunku zmierzamy. W grudniu nikt nie przewidzi lipcowych temperatur, ale wszyscy wiemy, że latem będzie cieplej. Tak samo nikt nie przewidzi, jaki konkretnie będzie za rok stan polskiej demokracji, naszych relacji z Zachodem i Wschodem, swobód obywatelskich, praworządności, gospodarki, mediów, nierówności, ale dość łatwo powiedzieć, czego będzie mniej, a czego i od konstytucjiJeden z polskich paradoksów jest taki, że parę pokoleń polskich demokratów wychowało się w kulcie dyktatury i tkwi w nim do dziś. Peerelowscy dysydenci przeciwstawiali ówczesnym porządkom kult II RP Piłsudskiego, więc na nim wyrosła świadomość III tego kultu jest taka, że nawet marszałek Kidawa-Błońska, prawnuczka Stanisława Wojciechowskiego, drugiego prezydenta RP obalonego przez Zamach Majowy, składa w III RP kwiaty pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego, przywódcy puczu, który zbrojnie usunął jej pradziadka z urzędu."Waldemar Kuczyński, jeden z akuszerów polskiej demokracji kilka dni temu rozgrzeszył z zamachu stanu Augusto Pinocheta" Źródło: East News, fot: Tomasz JastrzębowskiTo pokazuje, że nie tylko w odczuciu ludowym, ale również w oczach najściślejszej liberalno-demokratycznej elity, zamach stanu, dyktatura, łamanie konstytucji, używanie aparatu państwa do walki z opozycją, nie są w Polsce oczywistą zbrodnią. Jest jakiś ponury paradoks w fakcie, że dużo gwałtowniej spieramy się o zasługi i winy Polańskiego, niż o zasługi i winy nie chodzi tylko o Piłsudskiego. Kilka dni temu Waldemar Kuczyński, "zausznik" i minister premiera Mazowieckiego, napisał na tweeterze, że robiąc zamach stanu gen. Augusto Pinochet "wkroczył by ratować Chile przed losem Kuby. Miał zbrojną, lewicową rebelię, której nie dałoby się stłumić głaskaniem."Jeżeli jeden z akuszerów polskiej demokracji tak łatwo rozgrzesza krwawy zamach stanu, zabicie głowy państwa, masowe mordy, tortury i gwałty w pinochetowskich więzieniach, to trudno się dziwić, że tak wielu Polaków spokojnie przyjmuje politykę tłumienia oporu sędziowskiej "specjalnej kasty", którą też trudno zmienić "głaskaniem".Polski problem z modelem zachodnim ma niestety charakter kulturowy. Kluczowy jest ogólnie dość lekki stosunek do konstytucjonalizmu, trójpodziału władzy, rządów prawa, praw człowieka i całego ładu demokraci bronią sędziego Pawła Juszczyszyna zawieszonego przez prezesa sądu, mało kto pamięta, że konstytucja wyraźnie tego zabrania ( pkt 2: "Złożenie sędziego z urzędu, zawieszenie w urzędowaniu, przeniesienie do innej siedziby lub na inne stanowisko wbrew jego woli może nastąpić jedynie na mocy orzeczenia sądu i tylko w przypadkach określonych w ustawie.").A jeszcze mniej osób pamięta, że trick pozwalający obejść przepis konstytucji wprowadził do prawa rząd Jerzego Buzka, w którym Waldemar Kuczyński był doradcą ekonomicznym premiera, Leszek Balcerowicz ministrem finansów, Lech Kaczyński ministrem sprawiedliwości, a Zbigniew Ziobro jednym z jego koalicja AWS-UW (z której wyrosła PO) uchwaliła ustawę o ustroju sądów dającą prezesom i ministrowi niezgodne z konstytucją prawo zarządzenia natychmiastowej "przerwy w czynnościach służbowych sędziego aż do czasu wydania uchwały przez sąd dyscyplinarny"."Przerwa w czynnościach służbowych" znaczy oczywiście tyle, co zakazane przez konstytucję "zawieszenie" sędziego, ale nikt tego przepisu nie skarżył do Trybunału, bo między rokiem 1997, gdy uchwalona została konstytucja, a 2001, gdy uchwalono ustawę o ustroju sądów, przez Polskę przeszła pierwsza fala populistycznego "praworządnościowego wzmożenia". Jej twarzą był Lech Kaczyński, ale dzisiejsza opozycja nie protestowała, a społeczeństwo było demokracji do sanacjiWłaśnie wtedy, po dekadzie trudnego marszu "ku demokracji", którego wyrazem była nowa konstytucja, III RP zaczęła przyspieszający z kadencji na kadencję marsz "od demokracji" w jej zachodnim, liberalnym wariancie z silnymi rządami prawa, prawami obywatelskimi i twardym trójpodziałem władz. Gdy bowiem minister lub powołany przez ministra prezes może "odsunąć od obowiązków" sędziego, rząd zyskuje prawo do sprawowania nadzoru nad władzą sądowniczą i konstytucyjna równowaga władz dekady później liczne kroczki robione przez kolejne rządy i dramatycznie radykalne susy robione przez pisowską większość po obezwładnieniu Trybunału Konstytucyjnego, doprowadziły Polskę do ustrojowego przełomu. Konstytucja i konstytucyjne gwarancje, a zwłaszcza trójpodział władz stały się jak brytyjska królowa - czczone i fetowane ze względów symbolicznych, ale fasadowe w praktyce i politycznie premier Beaty Szydło z okazji 2-lecia rządów PiS. Jednym z objawów "nowego ustroju" było nie wykonywanie wyroków sądowych Źródło: East News, fot: Jan BieleckiPraktyka obezwładniania konstytucji i rządów prawa sprawiła, że w mijającym roku Polska przestała być liberalną konstytucyjną demokracją typu zachodniego, a stała się ustrojową hybrydą, którą można określić jako elektoralną (czyli legitymizowaną w wyborach) dyktaturę sejmowej większości. Jeśli do tego dodamy, że ta sejmowa większość jest twardo kontrolowana przez autorytarnie zorganizowaną partię, w której decyzje zapadają jednoosobowo, trudno mieć wątpliwość, że od demokracji przeszliśmy do jest to jakaś straszna, krwawa, brutalna dyktatura, jakich wiele było w poprzednim stuleciu. Nie jest nawet jeszcze tak przykra, jak Sanacja. Ale już teraz funkcjonowanie sejmu oraz rządu przypomina raczej czasy Piłsudskiego niż współczesny Westminster, Bundestag czy Izbę nowego ustroju jest wiele, ale najbardziej wyraźnym jest bezkarne nie wykonywanie przez pozostałe władze wyroków sądowych, które nie odpowiadają rządzącej większości. Od nieopublikowania przez rząd Beaty Szydło wyroku Trybunału Konstytucyjnego i nieujawnienia list poparcia członków KRS przez Kancelarię Sejmu, po wydawanie orzeczeń przez Izbę Dyscyplinarną, która nie jest sądem wedle orzeczenia Sądu Najwyższego wykonującego wyrok Europejskiego Trybunału państwowe kontrolowane przez rządzącą większość przyznały sobie prawo decydowania o tym, które wyroki sądów i trybunałów (w tym europejskich) są słuszne i obowiązują, a które są niesłuszne, więc nie obowiązują. W ten sposób dyktatorskie rządy politycznej woli zastąpiły konstytucyjne rządy demokratycznego nie wskazuje, by taka łagodna dyktatura istotnie przeszkadzała większości polskich wyborców. Przynajmniej na razie zmiana ustroju nie utrudniła życia ogółu obywateli. Święta były, jak zawsze; biznesy i sklepy działają jak zawsze; dzieci chodzą do szkoły prawie tak, jak zawsze; mieszkania, samochody, wakacje można kupować jak zawsze; można też tę władzę krytykować, jak zawsze. Samorządy wprawdzie ledwie dyszą, muszą podnosić opłaty i ciąć inwestycje, ale też wciąż działają jak wybory były prawie jak zawsze i opozycja mogła odwojować senat, a sędziowie wciąż jeszcze mogą stawiać opór w obronie niezależności stanu wojennego w trakcie tej zmiany ustroju nie było i pewnie nie będzie, dopóki obecna większość nie poczuje, że jej władza jest poważnie zagrożona. Takie zagrożenie już jednak nadciąga i może się spełnić w nadchodzącym i od ZachoduTylko pozornie najważniejszą próbą 2020 roku będą dla władzy wybory prezydenckie. Nic dziś nie wskazuje, żeby Andrzej Duda mógł przegrać z jakimkolwiek znanym kandydatem. Ma mocne 40 proc. poparcia w pierwszej turze i spory rezerwuar głosów jeszcze bardziej autorytarnej prawicy, o które teraz zabiega. Jeśli nawet nie wygra w pierwszej turze, to nie ma dziś powodu, by nie wygrał w wszelki wypadek PiS przejmie jednak wcześniej całkowitą kontrolę nad Sądem Najwyższym. Temu ma służyć uchwalona przed samymi świętami tzw. "ustawa kagańcowa", której najważniejsze przepisy dotyczą wyboru I Prezesa SN. Mając całkowitą kontrolę nad Sądem Najwyższym i Państwową Komisją Wyborczą rządząca większość będzie mogła sama zdecydować, czy uznać wynik więc już nie może, ale dzięki słabości opozycji i propagandowej nawale, wciąż - jak kiedyś Sanacja, a ostatnio Putin czy Erdogan - ma szansę wygrać nie fałszując i nie unieważniając przyszłorocznych wyborów prezydenckich to jest ostateczność. PiS zrobi wszystko, by do niego nie doszło, bo niewątpliwie spowodowałoby nie tylko przejściowe radykalne ożywienie ulicy, ale też wzmożoną reakcję zagranicy. A to zagranica będzie w przyszłym roku największym wyzwaniem tej od dawna nie była w tak trudnej sytuacji międzynarodowej. Końcówka roku nam o tym przypomniała. Putin nie przypadkiem teraz się zdecydował odpalić nagonkę na Polskę, zarzucając II RP współpracę z Hitlerem i doprowadzenie do II wojny światowej. Fakty nie mają tu dużego znaczenia. Ważna jest niechętna nam atmosfera, którą Kreml będzie podgrzewał nie tylko, by wskazać Rosjanom wroga winnego ich nieszczęść, ale też by zachodnim politykom ułatwić podjęcie złych dla nas pierwszym planie będzie konflikt z Brukselą spowodowany zmianą ustroju w Polsce. Po błyskawicznej reakcji na "ustawę kagańcową" już widać, że teraz sprawy potoczą się dużo szybciej. Komisja ma poczucie, że jej poprzedniczka dawała się wodzić za nos, a TSUE widząc represje wobec sędziów wykonujących europejski wyrok, będzie w swoich decyzjach bardziej presja na przywrócenie w Polsce systemu konstytucyjnego będzie dużo silniejsza i bardziej precyzyjna niż dotąd. PiS jednak raczej się nie cofnie i będzie przekonywał, że to rządząca większość ma rację. Nie uwierzy w to żaden demokrata w kraju i za granicą, ale da to Konfederacji fantastyczną okazję, by zrobić interes razie prezydent Andrzej Duda nie ma z kim przegrać w przyszłorocznych wyborach. Do czasu, aż na stole pojawi się karta z napisem: "Polexit" Źródło: East News, fot: GERARD/REPORTERGdy konflikt z Unią się tylko zaostrzy, Konfederacja zacznie prawdopodobnie zbierać podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie Polexitu. Im ostrzejszy będzie spór między PiS, a Komisją i TSUE, tym większe prawdopodobieństwo, że 500 000 podpisów zbierze się znajdzie się wtedy w pułapce. Będzie mógł odrzucić wniosek referendalny w sejmie i stracić szansę na wzmocnienie Dudy przez konfederatów w drugiej turze wyborów prezydenckich lub poprzeć referendum i uczynić Polexit głównym tematem kampanii. Dla Konfederatów oba rozwiązania mogłyby oznaczać solidny zastrzyk poparcia. Dla Andrzeja Dudy strata byłaby obozu władzy Polexit jest najgorszym tematem kampanii. Bo wśród 47 proc. Polaków sądzących, że poza Unią byłoby nam lepiej jest wielu wyborców PiS, ale wielu jest też przeciwnego więc Andrzej Duda opowiedział się za Polexitem, w drugiej turze wygrałby zapewne kandydat opozycji, a gdyby prezydent opowiedział się przeciw Polexitowi, mógłby już w pierwszej turze stracić głosy na rzecz konfederaty i być może nawet nie wejść do drugiej tury. Wtedy niemal pewne by było zwycięstwo kandydata opozycyjnego wspartego przez mniej radykalną część wyborców punktu widzenia wyborów prezydenckich PiS zrobiłby taktycznie najlepiej, osłabiając napięcie w relacjach z Komisją i TSUE do poziomu obniżającego narastanie niechęci wobec Unii. Bo to by dało szanse powstrzymania Konfederatów przed wnioskiem o referendum. Jarosławowi Kaczyńskiemu opłaca się pójść na różne ustępstwa, a nawet zgodzić się na wycofanie ustawy kagańcowej i powołanie nowej KRS wyłonionej zgodnie z konstytucją. Ale do tego trudno będzie przekonać Zbigniewa Ziobrę i jego PiS jest to śmiertelnie groźna pułapka, ale Putin wykorzysta swój wpływ na radykalną prawicę, by mu się taka szansa nie zmarnowała. Bo jest to wspaniała okazja nie tylko na wywołanie w polskiej polityce dodatkowego chaosu dosyć małym kosztem, lecz też na rozpalenie w Polsce przygasających ostatnio ksenofobicznych emocji. One są Kremlowi potrzebne, by - zwłaszcza w Ameryce - podgrzać niechęć do i do WschoduCelem strategicznym Kremla jest odbudowa imperium obejmującego Europę Wschodnią. Polska jest tu kluczem do sukcesu. Putin nie straci szansy, by nas odsunąć od Unii, zwłaszcza jeśli przy okazji może odsunąć nas od Ameryki. A wybuch ksenofobii spowodowany przez konflikt z Brukselą i spór o Polexit, dobrze się rymuje z kolejną falą emocji wokół restytucji mienia polsko-żydowskie wybuchną, jak amen w pacierzu, gdy w marcu Sekretarz Stanu USA ogłosi doroczny raport o prawach człowieka na świecie. Na mocy ustawy JUST (w Polsce znanej jako 447) po raz pierwszy częścią tego raportu będzie los pożydowskiego mienia w Polsce. Cokolwiek tam się znajdzie, PiS z pewnością powtórzy, że Polska nikomu nic nie jest winna, a to rozsierdzi organizacje żydowskie, Izrael i Trumpa. Zwłaszcza że Putin na pewno nie straci także tej okazji, by w odpowiednim momencie głośno wspomnieć o polskiej przyjaźni z Hitlerem etc. A rosyjskie media zgrabnie to rozwiną, podsuwając wątki kolegom za PiS mógłby jeszcze raz jakoś rozwodnić problem, jak wszystkie rządy przez poprzednie ćwierć wieku, ale tego nie zrobi, bo na plecach czuje gorący oddech Konfederatów, którzy już grzeją temat i czują się w nim wspaniale. A po drugiej stronie też nie będzie entuzjazmu dla łagodzenia napięć akurat z tym rządem, który od wielu miesięcy mimo próśb organizacji żydowskich nie chce powołać prof. Dariusza Stoli na szefa muzeum Polin, chociaż Stola wygrał ogłoszony przez ministra wybuchnie więc na początku prawdziwej kampanii prezydenckiej w kwaśnej już atmosferze polsko-żydowskich relacji. I nie będzie to raczej kapiszon. Zwłaszcza że również w USA będzie już trwała kampania wyborcza. Trump też będzie chciał być więc wskazuje, że w połowie roku Polska będzie dużo dalej nie tylko od Brukseli, ale też od Waszyngtonu. Inaczej mówiąc, możemy zawisnąć w czymś bliskim geopolitycznej próżni, którą wypełnić będzie już można tylko z jednej strony - mianowicie ze Putin wykorzysta każdą okazję, aby podgrzać niechęć do Polski w Unii Europejskiej i Ameryce. Okazja sama pcha mu się w ręce Źródło: Getty Images, fot: Mikhail SvetlovTrudno sobie w roku 2020 wyobrazić radykalne zbliżenie ze Wschodem. Jeśli jednak PiS na szali reelekcji położy nasze relacje z Unią i Ameryką, to jedyna droga polskiej polityki będzie prowadziła na wschód. Albo my wyciągniemy rękę do Wschodu, albo Wschód wyciągnie rękę po jest za duża, by - jak np. Monaco - mogła sobie żyć niezauważona. Ale jest też za mała, by w takim miejscu świata mogła być jednocześnie samotna i bezpieczna. Kierunek jest oczywisty także z tego powodu, że nowy ustrój, który coraz mniej pasuje do Zachodu, a coraz bardziej do Wschodu, nie jest niestety przypadkiem. Wyrasta z silnej autorytarnej tradycji mniej lub bardziej świadomie łączącej dużą część społeczeństwa i jednak to wszystko Państwa załamuje, to bardzo niesłusznie. Może są trudniejsze momenty przed nami, ale nie słyszałem o żadnym społeczeństwie, które demokracji nauczyłoby się z podręczników i już za pierwszym razem ustanowiło trwały demokratyczny porządek. Na smutek demokratów powinna też pomóc dobra dynamika. Pierwsza konstytucja polskiej demokracji (3 maja) nawet nie zdążyła wejść w życie. Druga (marcowa z 1921 r. ) rządziła 5 lat (czyli do zamachu), a potem była wydmuszką. Trzecia (z 1997), nim stała się zupełną wydmuszką, z niezłym skutkiem działała ponad 20 jest obiecująca. Następnym razem mamy szansę stworzyć demokrację na kilka pokoleń. Warto się o to starać, by kiedyś było lepiej. ''Kara wymierzona Adolfowi Hitlerowi to czysta galanteria, to jurystycznie zakamuflowany urlop wypoczynkowy'' - napisał Carl von Ossietzky w kwietniu 1924 r. Tak na łamach ''Montag Morgen'' dziennikarz kpił z komfortowych warunków uwięzienia lidera narodowych socjalistów. A tak ten okres po latach ocenił sam Hitler: ''Landsberg był moim uniwersytetem na koszt państwa''.Źródło: Wikimedia CommonsHitlera osadzono w Landsbergu jako jednego z przywódców przeprowadzonego w nocy z 8 na 9 listopada 1923 r. puczu monachijskiego - nieudanego, operetkowego zamachu stanu w Republice Weimarskiej. Za kratami znalazł się już 11 listopada, a wyrok w jego sprawie zapadł 1 kwietnia 1924 r. - lider nazistów dostał 5 lat. Niemiecki historyk Volker Ullrich trafnie napisał, że ''warunki odbywania kary [...] przywodziły na myśl bardziej sanatorium niż więzienie''.Cela - bardziej przypominająca hotelowy pokój - była jasna i przestronna. Z okna - nawet jeśli zakratowanego - roztaczał się przyjemny dla oka widok na okolicę. Wyżywienie było niczego sobie, a przynajmniej jakością odbiegało od typowego więziennego wiktu. Na dodatek Hitler mógł dostawać paczki z wiktuałami, które płynęły do niego obfitą rzeką. Było tego tak wiele, że jeden ze współwięźniów pisał, że cela Hitlera była niczym ''sklep delikatesowy''. Do tego Führera zasypywały bukiety kwiatów z liścikami pełnymi słów otuchy. ''Jego izba i świetlica przypominały las kwiatów. Pachniało tam jak w szklarni'' – wspominał jeden z gości.''Bezpretensjonalny, rycerski, jasnooki''Hitler przez cały okres uwięzienia prowadził bujne życie towarzyskie. ''Poprowadzono mnie wieloma długimi korytarzami – wspominała Elsa Bruckmann - i oto wyszedł mi naprzeciw - ubrany w krótkie bawarskie spodenki i żółtą płócienną kurtkę - Adolf Hitler: bezpretensjonalny, rycerski, jasnooki. Nasze pierwsze powitanie stało się dla mnie chwilą decydującą, bo w tym człowieku, który stał teraz blisko mnie, poczułam tę samą wielkość, tę samą dojrzałą prawdziwość i żywotność płynącą bezpośrednio z korzeni, co przedtem w Führerze i mówcy, którego z oddali słuchałam na wiecach''.Poza panią Bruckmann bywały u niego też jego starsze przyjaciółki: Hermine Hoffmann i Helene Bechstein. Ta pierwsza regularnie tuczyła go ciastem z bitą śmietaną, a od drugiej dostał w prezencie gramofon, dzięki czemu nawet w Landsbergu mógł słuchać ulubionego Wagnera. Ale nawiedzały go nie tylko kobiety, których atencją i uwielbieniem cieszył się przez całe swoje polityczne życie. W pierwszych dwóch miesiącach pobytu w Landsbergu przyjmował nawet pięciu gości dziennie: artystów, profesorów, robotników. Wszystkich tych, których uwiodły jego nie przegrywaWraz z Hitlerem siedzieli jego kompani, Hermann Kriebel, Friedrich Weber i Emil Maurice. I tak jak na wolności, tak i tu pozostali mu w pełni podporządkowani. Każdy z nich - tuż po przyjeździe - musiał stawić się do raportu. ''Ledwo zdążyłem rozejrzeć się po swojej celi - wspominał Hans Kallenbach - a już [...] zjawił się Emil Maurice z rozkazem, żebym niezwłocznie zameldował się u Führera. Nawet w takim miejscu panował dawny narodowosocjalistyczny dryl!''.Więzienie Landsberg (wygląd współczesny) Więzienie Landsberg (wygląd współczesny) fot. Wikimedia CommonsAle - jak przystało na Führera - Hitler nie spoufalał się ze swoimi podwładnymi. Z tego względu nie uczestniczył w zajęciach sportowych swoich partyjnych kolegów. Gdy zwrócono mu uwagę, że ze względów zdrowotnych mógłby z nimi poćwiczyć, ten odpowiedział: ''Nie, nie, to w ogóle nie wchodzi w grę. Źle odbiłoby się to na dyscyplinie. Wódz nie może sobie pozwolić na przegrywanie ze swoimi ludźmi - nawet w gimnastyce czy w jakiejś grze''.Zaszczycał ich za to wspólnymi obiadami. Ale nawet ich forma oddawała właściwy dla sztywnej nazistowskiej struktury porządek dziobania. Współwięźniowie nie zaczynali jedzenia, póki w świetlicy nie pojawił się Hitler. Gdy wchodził na salę, zrywali się na ostrą komendę ''Baczność!''. Stali wyprostowani, póki Hitler nie zajął uprzywilejowanego miejsca u szczytu spektakl odbywał się co sobotę, podczas tzw. ''wieczorów koleżeńskich''. ''Gdy wchodził Führer, więźniarska kapela rżnęła najpierw powitalnego marsza, po czym zaczynała grać jakąś pieśń lancknechtów albo pieśń żołnierską, do której wszyscy przyłączali się gromkim śpiewem'' - wspominał jeden z uczestników. Potem Führer testował na zebranych swój talent oratorski, racząc ich polityczną pogadanką, której - jak relacjonował Hans Kallenbach - ''żaden słuchacz nie zakłócił [...] choćby najcichszym dźwiękiem''.Wynurzeń Hitlera z atencją słuchała również część personelu więziennego. Strażnicy ukradkiem pozdrawiali go słowami ''Sieg Heil!''. Niekiedy zdobywali się na płomienną szczerość i z błyskiem w oku deklarowali przed nim swój narodowosocjalistyczny światopogląd. Jak widać, był Führerem nie tylko dla współwięźniów.''Smutniejszy i mądrzejszy''Brzmi to zaskakująco, ale Hitlera cieszył pobyt w Landsbergu. ''Mogę nareszcie wziąć się znów za czytanie i naukę'' - zwierzał się w jednym z listów z maja 1924 r. ''Gdyby nie pobyt w więzieniu, nie powstałby 'Mein Kampf''' - powiedział wiele lat później, już podczas II wojny właśnie w Landsbergu powstała książka, która zatruła umysły tylu Niemców i - ostatecznie - podpaliła Europę na blisko sześć długich lat. By ją napisać, Hitler zrezygnował z kierowania ruchem nazistowskim i wszelkiego innego politycznego zaangażowania. Wyraźnie też zaznaczył, że nie życzy sobie żadnych odwiedzin, póki książka nie powstanie. Ponieważ pielgrzymki do nacjonalistycznego guru nie ustawały, poszedł ostatecznie na kompromis i ogłosił, że będzie przyjmował tylko osoby, które wcześniej określą cel swojej wizyty, a on wyrazi na nią zgodę. ''W innych przypadkach będę zmuszony z żalem wprawdzie, ale odmówić przyjęcia'' - zastrzegł opuścił więzienie przedterminowo - po 13 miesiącach odsiadki - 20 grudnia 1924 r., gdy książka była już niemal gotowa. ''Mój pies z radości mało nie strącił mnie ze schodów''- opisał reakcję pupila, gdy wszedł do swojego udekorowanego kwiatami i wieńcami przez politycznych towarzyszy mieszkania. Tego dnia dziennikarz New York Timesa napisał, że Hitler wyglądał na ''smutniejszego i mądrzejszego'' niż przed aresztowaniem. Dodał też, że więzienie ''oswoiło Hitlera'', w związku z czym można się spodziewać, że wycofa się z życia politycznego i wróci do Austrii. No cóż, nie mógł pomylić się Jurszo, Wirtualna PolskaPodczas pisania korzystałem z książek: "Hitler. Reportaż biograficzny" Johna Tolanda i "Hitler. Narodziny zła 1889-1939" Volkera jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści. Ostatnio na portalu „Rzeczpospolitej” Rafał Ziemkiewicz i Piotr Semka z publicystycznym zacięciem wywołali temat, z którym właściwie dotąd nie rozprawili się jeszcze historycy. Chodzi o kurs, jaki powinna była wziąć Polska przed i w czasie II wojny światowej. W PRL komuniści i spolegliwi im dziejopisarze pisali najpierw o dialektyce dziejów, wiodącej do komunistycznego raju przez sojusz ze Związkiem Sowieckim, a po 1956 r. starali się wykazać, że walka z Hitlerem przy boku Stalina była polską racją stanu. Na emigracji pocieszano się, że przynajmniej RP znalazła się po stronie zwycięskiej koalicji, chociaż alianci nas zdradzili. Od tego chóru odstawał Józef Mackiewicz, który Sowietów uważał za groźniejszych wrogów ludzkości niż nazistów. Zmarły niedawno prof. Paweł Wieczorkiewicz pisał wręcz, że Polska powinna była iść z Berlinem na Moskwę. To zresztą przedwojenne postulaty konserwatysty Adolfa Bocheńskiego. Większość współczesnych historyków jednak raczej potwierdza słuszność udziału w koalicji antyniemieckiej. [srodtytul]Czego nie zrobiono [/srodtytul] Co robiła Polska w międzywojniu? Najpierw prowadziła politykę równowagi. Polityka ta niesłusznie zakładała, że dwóch wrogów RP: Sowieci i Niemcy – pozostaną na nieprzyjacielskiej stopie zawsze. Gdy nadzieje te się rozsypały, Warszawa oparła się syreniemu śpiewowi Berlina, który wszedł w pakt sojuszniczy z Moskwą, a potem wspólnie w 1939 r. dokonali inwazji i rozbioru RP. Rząd RP na uchodźctwie operował pod batutą aliancką i na losy Polski większego wpływu nie miał. Decydował głównie Stalin, który zwyciężył Hitlera, i dlatego – za alianckim przyzwoleniem - nasz kraj na niemal pół wieku znalazł się pod sowiecką okupacją, która trwała aż do wyjścia armii sowieckiej z terytorium RP w 1993. Co mogła zrobić Polska przed i podczas wojny? Jej samodzielna rola właściwie skończyła się w chwili wybuchu wojny. Kluczem była więc gra dyplomatyczna przed 1939 r. Ponieważ Polska zyskała na ładzie wersalskim ustanowionym po I wojnie światowej, logika dyktowała, że powinna tego ładu strzec. Z jednej strony oznaczało to przede wszystkim regionalne przyjaźnie z krajami, które też zyskały na traktacie wersalskim oraz z mocarstwami, które ten ład ustanowiły. Z drugiej strony oznaczało to konieczność przeciwdziałania rewizjonistycznym wysiłkom państw, które uważały się za poszkodowane przez pokój w Wersalu (przede wszystkim Niemcom) oraz krajom, które z innych powodów chciały doprowadzić do obalenia porządku powojennego (rewolucyjny Związek Sowiecki). W pierwszym rzędzie, na poziomie ogólnoeuropejskim, Polska powinna była trzymać się blisko Francji i Wielkiej Brytanii. Tak czyniła na początku lat 20. i pod koniec 30. W międzyczasie prowadziła politykę samodzielną, którą szumnie nazwano „mocarstwową.” Polska miała wtedy dość przyjazne stosunki z Włochami. Faszystowskie państwo do późnych lat 30. uchodziło za przeciwwagę narodowosocjalistycznych Niemiec, szczególnie w sprawie austriackiej. Natomiast fałszywa jest teza, wspierana przez propagandę komunistyczną, że RP przyjaźniła się wtedy mocno z Niemcami. Prawdą natomiast jest, że dojście Hitlera do władzy stonowało żarłoczny rewizjonizm Berlina wobec Warszawy, a w tym ataki medialne oraz wojnę gospodarczą. Paradoksalnie III Rzesza do 1939 r. zachowywała się sympatyczniej wobec RP niż liberalno-demokratyczna Republika Weimarska. Hitlerowi chodziło naturalnie o pozyskanie piłsudczyków do wojny z Sowietami. W każdym razie na poziomie ogólnoeuropejskim RP nie udało się osiągnąć pro-wersalskiej synchronizacji. A lokalnie? Lokalnie Polska powinna stawiać na przyjaźń z Czechosłowacją, Rumunią i Jugosławią. To wymagało zachowanie wstrzemięźliwości w stosunku do Węgier i Bułgarii. Tak nie było. Warszawa miała wyśmienite stosunki z Budapesztem, raczej dobre z Bukaresztem, poprawne z Belgradem, ale fatalne z Pragą. Tutaj też brak było zgrania naszej polityki zagranicznej z prowersalskim celem nadrzędnym. [srodtytul]Komunizm dobrze rozpoznany [/srodtytul] Co powinien zrobić rząd sanacyjny w latach 30.? Wtedy można już było w pełni ocenić komunizm, ale – jeszcze nie narodowy socjalizm. W Polsce żywe były wspomnienia rewolucji bolszewickiej, czerwonego terroru i inwazji sowieckiej na nasz kraj, również władze oraz elity posiadały wiedzę o praktyce komunizmu pod rządami Lenina i Stalina. Władze polskie stale miały do czynienia z bolszewicką dywersją wewnętrzną. W latach 20. Kresy Wschodnie były płonącym pograniczem. Potem jaczejki komunistyczne dopuszczały się aktów terroru na terenie całego kraju. Ponadto komuniści starali się wyzyskać wielki kryzys, aby doprowadzić do strajków i zamieszek w kraju, co przemieniłoby się w rewolucję bolszewicką. Komuniści po prostu chcieli zniszczyć Polskę. W końcu przez cały okres międzywojenny Komunistyczna Partia Polski postulowała włączenie Śląska, Pomorza i Wielkopolski do Niemiec, a reszty ziem RP – do Związku Sowieckiego. Poza tym wiadomo było, jak wyglądały rządy komunistów w ZSRS. Władze RP dostawały liczne raporty wywiadowcze i meldunki dyplomatyczne dotyczące powszechnej biedy i terroru w Sowdepii. Wiedziano bardzo dobrze nie tylko o rzezi Polaków (szacuje się, że przez 20 lat bolszewizmu zginęło około 300 tysięcy Polaków), ale również podobnie ludobójczego traktowania wszystkich innych homines sovietici. Powszechną wiedzą wśród elit w Polsce było to, że w czasie kolektywizacji rolnictwa zginęło około 15 milionów ludzi, a dalsze miliony wymordowano w Wielkiej Czystce: zostali rozstrzelani bądź zakatowani pracą niewolniczą w Gułagu. O powszechności sowieckiego terroru pisała prasa i powstawały na ten temat dzieła naukowe. Rozpisywano się też szeroko o sowieckiej dywersji na całym świecie, o próbach wywoływania rewolucji, obietnicach narzucenia komunizmu. Szczególnie szerokim echem odbiła się w Polsce wojna w Hiszpanii – z rzeziami księży i zakonnic, profanacjami kościołów i masowymi egzekucjami tradycyjnych elit, co również przypisywano Stalinowi (choć był za to tylko częściowo odpowiedzialny). Czyli z ówczesnej wiedzy o systemie komunistycznym wynikało, że za żadną cenę nie można było dopuścić do władzy zwolenników tego systemu. Sowiecka polityka dwuliniowa – z jednej strony popierania komunistycznej dywersji wewnętrznej w krajach ościennych, a z drugiej utrzymywanie pozornie poprawnych stosunków handlowych i wymiany kulturalnej w celach propagandowych – sugerowała wyraźnie, że Kremlowi nie można ufać jako ewentualnemu sojusznikowi. Zakulisowe zabiegi Moskwy, aby wplątać Warszawę w rozbiory państw bałtyckich również podważały wiarygodność ZSRS. W polityce zagranicznej RP oznaczało to obronną i wrogą neutralność w stosunku do Sowietów. [srodtytul]Niemcy bezpieczniejsi [/srodtytul] Tymczasem o III Rzeszy wiadomo było, że jest to państwo wychodzące z kryzysu, cieszące się coraz większą prosperity, o ograniczonym terrorze (do 1939 r. ofiar Hitlera były dziesiątki tysięcy, a nie miliony jak w ZSRS). Jak wspominaliśmy, Hitler stonował antypolską propagandę, a Berlin hołubił Warszawę. I niemieckie żądania wobec RP, według nazistowskich standardów, były raczej ograniczone: „tylko” tzw. korytarz. Niemcy jednoznacznie prosili Polskę o przystąpienie do Paktu Antykominternowskiego. Podkreślali, że udział Polaków był sine qua non sukcesu ekspedycji na Sowiety. To wszystko sugerowało, że Niemcy mogą być bezpieczniejszym partnerem Polski, a Warszawa może więcej ugrać w Berlinie. Co by było, gdyby Polska odwróciła się od przymierza z Zachodem i została sojusznikiem Niemiec? Na krótką metę uniknęłaby zniszczenia państwa, a więc Auschwitz, Palmir, Katynia, oraz deportacji na Sybir (także przesiedleń z Kresów Zachodnich do Polski centralnej i masowych egzekucji na Pomorzu i Wielkopolsce). Holocaust nie miałby miejsca na terytorium II RP. Ale Polska pozostawałaby satelitą III Rzeszy. Stopień niezależności każdego z niemieckich satelit zależał od kilku czynników. Po pierwsze im bardziej ochoczo dany satelita przystawał na koalicję pod batutą Niemiec, tym bardziej mógł liczyć na wyrozumiałość Berlina. Po drugie, im bardziej rządy takiego satelity były zdominowane przez konserwatystów, tym bardziej starały się prowadzić własną politykę. Udział radykalnych nacjonalistów we władzach oznaczał zwykle większą spolegliwość wobec Berlina. Po trzecie, stopień zależności od Niemiec zależał od liczby wojsk i policji niemieckiej stacjonujących na terytorium danego satelity oraz warunków ich pobytu. Najlepiej prześledzić to na podstawie stosunku każdego z satelit do eksterminacji Żydów. [srodtytul]Holokaust poza Polską? [/srodtytul] Francja, Belgia, Holandia i Norwegia – głównie rękoma rządów kolaboracyjnych i własnych sił policyjnych – sprawnie dostarczyły ludność żydowską do deportacji. Chlubnym wyjątkiem była Dania. Tam czynnikiem determinującym była zaskakująca łagodność Niemców; niechęć koalicyjnego rządu kolaboranckiego i wielu jego urzędników do udziału w deportacjach ( policjanci duńscy odmawiali wypełnienia rozkazów o aresztowaniu); mały procent ludności żydowskiej w stosunku do duńskiej populacji chrześcjańskiej; oraz łapówki, za które rybacy zgodzili się przerzucić prawie wszystkich duńskich Żydów do Szwecji. Bułgaria, gdzie rządzili monarchiści, odmówiła wydania Żydów. Rumunia sama brała udział w eksterminacji swoich obywateli żydowskiego pochodzenia, ale tylko na ziemiach wcześniej zabranych przez Sowietów. Żydów z Rumunii środkowej i zachodniej rząd – po pozbyciu się elementów ultranacjonalistycznych – raczej chronił. Na Słowacji radykalni nacjonaliści wydali większość Żydów Niemcom. W Chorwacji znajdująca się u władzy podobna orientacja nacjonal-rewolucyjna (ustasze) wręcz zapłaciła nazistom za transport i eksterminację ludności żydowskiej (i sama brała do pewnego stopnia udział w zabijaniu Żydów). Na Węgrzech Żydów chronili konserwatywni monarchiści aż do marca 1944, kiedy po niemieckiej inwazji zezwolono na deportacje, ale już w lecie je zatrzymano. Antysemickie ludobójstwo osiągnęło apogeum dopiero jesienią, gdy konserwatystów odsunęli od władzy narodowi radykałowie przy pomocy Berlina. Jak byłoby w Polsce? Trudno powiedzieć. Jeśli rząd RP chciałby utrzymać jak najwięcej niezależności, to musiałby targować się z Niemcami o każdej sprawie dotyczącej suwerenności kraju. Naturalnie Wehrmacht musiałby mieć prawo tranzytu przez Polskę. Ale ani wojsko, ani tym bardziej policja niemiecka, nie mogłyby działać samopas. Rząd RP (idąc za analogią rumuńską, bułgarską i węgierską) musiałby bronić wszystkich obywateli polskich przed ingerencją Berlina. Także Żydów. Nawet antyżydowsko nastawieni piłsudczycy nie mogliby pozwolić na tolerowanie samowolnej polityki niemieckiej w stosunku do ludności wyznania mojżeszowego. Oznaczałoby to konieczność sprytnego sabotowania niemieckich próśb, nacisków i poleceń dotyczących deportacji Żydów. Czy sanacja by wytrwała? Bardzo prawdopodobne. W każdym razie obozów śmierci w Polsce by nie było. Najpewniej nie byłoby także gett. Najprawdopodobniej byłaby dyskryminacja i rozmaite formy prześladowania ludności żydowskiej, ale nie byłoby eksterminacji. Gdyby piłsudczycy OZN-owi dokooptowali do rządu narodowych radykałów, to presja na „rozwiązanie kwestii żydowskiej” rękami Niemców by wzrosła. Być może lokalnie wystąpiłyby przypadki przemocy ze śmiercią włącznie. W każdym razie nie można wykluczyć, że taki teoretyczny rząd kolaboracyjny w Warszawie zdecydowałby się na deportację przynajmniej części ludności żydowskiej „na Wschód” – powiedzmy Żydów niezasymilowanych. Musimy pamiętać, że w tamtym czasie w Europie – odmiennie niż dziś – dominowała zasada prymatu praw większości narodowych nad mniejszościami. Jeśli taki teoretyczny kolaboracyjny rząd polski zdecydowałby, że lepiej jest poświęcić mniejszość, by ocalić od cierpień większość, to tak by się pewnie stało. Byłoby to straszne i niechrześcjańskie. Nie wchodzimy tu jednak w moralny wymiar dramatu, lecz rozważamy możliwości manewru władz RP w okresie największego przełomu dziejowego czasów nowoczesnych, jakim była II wojna światowa. [srodtytul]Można było się poddać [/srodtytul] Trudno się spodziewać, że postawa Polski – jako sojusznika III Rzeszy – różniłaby się znacznie od postawy innych satelitów. Jej los po zwycięstwie Hitlera byłby podobny. Albo rasistowski rewolucjonista Hitler wprowadziłby siłą swoją aryjską utopię, co oznaczałoby częściową eksterminację elit. Albo Niemcy stanęłyby na czele Zjednoczonej Europy zorganizowanej wedle modły narodowo-socjalistycznej, gdzie – po przesiedleniu mniejszości – nie byłoby miejsca na Żydów, Cyganów i innych „bezpaństwowców”. Czy to wszystko znaczy, że Polska powinna była iść z Hitlerem? Nie, to tylko sugeruje, że pozornie bezpieczniej było związać się z Niemcami na krótką metę. Ale nie znaczy też, że trzeba było tak zrobić. Można było jeszcze naśladować Czechosłowację. Zamiast kolaborować jak Rumunia, Węgry i Bułgaria, Praga poddała się Berlinowi i dobrze na tym wyszła. Niemcy traktowali Czechów raczej łagodnie (oprócz czeskich Żydów naturalnie). Podczas gdy czechosłowacki rząd znalazł się na uchodźctwie i dzielnie walczył po stronie aliantów, urzędnicy i ludność czeska przykładnie kolaborowali i nie sprawiali za wielkich kłopotów III Rzeszy. W rezultacie ich los był podobny do losu Polaków – tylko, że sami Czesi głosowali na komunistów i sami się Stalinowi oddali (tak jak przedtem Hitlerowi). Elity czeskie poprawnie oceniły stosunek sił za każdym razem i wykalkulowały, że nie ma sensu stawiać oporu. Takiej kalkulacji nie potrafili przeprowadzić spadkobiercy Józefa Piłsudskiego, ani ich przeciwnicy z endecji i innych orientacji niepodległościowych. Rezultat był jednak taki sam: klęska i pół wieku niewoli. [ramka]Autor jest dziekanem i profesorem historii w The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Autor „Żydzi i Polacy 1918 – 1955. Współistnienie, Zagłada, komunizm”, „Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944 – 1947”. Otrzymał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza za książkę „Ejszyszki”. W 2005 r. mianowany przez prezydenta USA członkiem Amerykańskiej Rady Upamiętniania Holocaustu (US Holocaust Memorial Council). [/ramka]